Tydzień wojny na Ukrainie. Próba bilansu.
Tomasz Pawłuszko
Najazd Rosji na Ukrainę. Bilans tygodnia konfliktu
Minął tydzień działań wojennych toczonych na Ukrainie. Bardzo trudno jest
dokonać próby bilansu, ponieważ posiadamy niewiele obiektywnych informacji, a
doniesienia medialne są przepełnione wielkimi emocjami. Spróbuję zatem odnieść
się punktowo do kluczowych kwestii, które mogą mieć znaczenie w analizie dalszych
wydarzeń.
(tekst ukaże się w Instytucie Sobieskiego, update tutaj)
Wymiary konfliktu
Wybuch wojny pokazuje, że wcześniejsze analizy amerykańskiego wywiadu
niestety potwierdziły się. Władimir Putin wygłosił wojenne przemówienie, zdecydował
o uznaniu przez Rosję samozwańczych republik w Donbasie, a 24 lutego przed
świtem armia rosyjska rozpoczęła inwazję na kilku kierunkach operacyjnych.
Kluczowe kierunki rosyjskiego natarcia to: Kijów, Charków, Mariupol i Chersoń.
Po tygodniu walk rosyjscy żołnierze nie zdobyli żadnego dużego miasta. Ukraińskie
wojska obroniły kluczowe miejsca w kraju, a ofensywa na Kijów zatrzymała się. W
kilka dni po inwazji wojsk rosyjskich (nazywanej przez Kreml „operacją
specjalną”, gdyż wypowiedzenie wojny oznaczałoby jednoznacznie winę Moskwy na
gruncie ONZ i prawa międzynarodowego publicznego). Państwa Zachodu oraz liczne
firmy międzynarodowe zareagowały ogromnymi sankcjami nałożonymi na Rosję. Wiele
państw wspiera Ukrainę dostawami broni i danymi wywiadowczymi. Również
infosfera bardzo wyraźnie popiera Kijów. Władze ukraińskie podają wyłącznie
informacje o stratach Rosjan oraz dane o niektórych zmarłych cywilach. Władze
Rosji nie publikują natomiast żadnych miarodajnych danych o swoich stratach. Izolują
też swoich obywateli od zagranicznych informacji o konflikcie. Kreml przekazuje
ludności informacje, że trwa operacja przeciw „amerykańskim wrogom”, którzy
rzekomo wprowadzili na Ukrainie rządy faszystowskie. Ludność zaczyna odczuwać
koszty ekonomiczne konfliktu. Odpowiedzialni za nie są oczywiście „Amerykanie”,
„zły Zachód” i „spekulanci”.
Obraz konfliktu po tygodniu zmagań wyglądał
następująco:
- a)
wojska
lądowe: Rosja ma wciąż inicjatywę
operacyjną, ale ponosi relatywnie duże straty;
- b) wojska
lotnicze: Rosja ma przewagę, ale
z niej nie korzysta, w obawie przed rakietami;
- c) wojna na
morzu: Rosja ma przewagę, ale nie
zdobyto Odessy, ani Mariupola;
- d) wojska
specjalne: Rosjanom nie udało się
zdobyć infrastruktury krytycznej;
- e) działania
terrorystyczne: Rosjanom nie
udało się pochwycić żadnej ważnej postaci;
- f) cyberprzestrzeń: ukraińskie sieci okazały się trwałe, a
ukraińskiemu rządowi udało się skutecznie przedstawić Rosję jako agresora,
Ukrainę wspierają hakerzy Anonymus i inni;
- g) wojna
ekonomiczna: Rosja traci więcej
niż się spodziewano, gdyż w tej sferze po stronie Ukrainy stanął Zachód. Jednak
także Ukraina ponosi znaczące straty ludzkie oraz zniszczenia w infrastrukturze,
bo konflikt toczy się na jej terytorium. Odbudowa potrwa latami.
- h) przywództwo: dynamiczny i zdeterminowany prezydent Ukrainy
zdecydowanie wygrywa konfrontację informacyjną z prezydentem Rosji, który
wygląda ponuro i widzimy go rzadko.
Jeśli prawdziwe są dane amerykańskie, że Rosja użyła dotąd aż 90 proc. sił
przeznaczonych wcześniej do tej operacji to oznacza, że sytuacja wojsk
rosyjskich staje się coraz trudniejsza. Pamiętajmy, że tylko około połowa z
wysłanych żołnierzy to wojska operacyjne. Możliwa jest duża skala dezercji,
zwłaszcza wśród młodych poborowych, którzy mają słabe morale. Zwróćmy też uwagę
na to, że nie są to niepiśmienni sowieccy sołdaci, którzy z braku jedzenia będą
zabijać i niszczyć. Są to ludzie epoki Internetu. Będą raczej rezygnować i
poddawać się.
Nawet jeśli strona ukraińska zawyża straty rosyjskie o jedną trzecią to
utrata kilkudziesięciu samolotów i ponad tysiąca wozów bojowych (w tym czołgów)
w tydzień to jest bardzo dużo. Zaskoczeniem dla komentatorów jest fakt różnych
niefrasobliwych działań żołnierzy rosyjskich w terenie, co widać w social
mediach. Cytując klasyka: „Duża armia, gdy nie wygrywa, to przegrywa. Mała
armia, gdy nie przegrywa, wygrywa”. Ukraińskie wojska otaczają mniejsze
zgrupowania sił rosyjskich i eliminują je. Nie ryzykują otwartych bitew, ani
starć z lotnictwem, oszczędzają siły i środki na utrzymanie miast i niszczenie
kluczowych punktów, takich jak stanowiska dowodzenia, zestawy rakietowe i systemy
przeciwlotnicze. Jest to racjonalna taktyka, zwłaszcza w sytuacji braku przewagi
w powietrzu.
Perspektywy negocjacji
Postulaty obu stron są sprzeczne, toteż toczone negocjacje nie przyniosą
szybkich rezultatów. Skupmy się na celach militarnych. Skala propozycji
negocjacyjnych jest ogromna, więc bardzo upraszczam. Minimalne cele Rosjan
to zapewne utrzymanie Donbasu i Krymu oraz zgoda na stacjonowanie
rosyjskich wojsk na Ukrainie, co może posłużyć do eskalacji w przyszłości. Średnie
cele Rosjan to uzyskanie nabytków terytorialnych w postaci
połączenia Krymu i Donbasu. Cele maksymalne to zajęcie ziem Ukrainy na
wschód od Dniepru lub – co miał potwierdzić W. Putin w rozmowie telefonicznej z
prezydentem Francji E. Macronem 3 marca br. – uzyskanie kontroli nad całą
Ukrainą i wymiana władzy z prozachodniej na prorosyjską, co Rosjanie kuriozalnie
nazywają „denazyfikacją”. Rosji raczej nie zależy na zniszczeniu infrastruktury
ukraińskiej, gdyż jej zachowanie może być użyteczne. Moskwa nie ma też dość
wojsk, aby kontrolować całą przestrzeń Ukrainy i zwalczać potencjalnie wielomilionową
partyzantkę. Nawet teraz nie są otwierane kolejne fronty, a siły rosyjskie
raczej bombardują miasta z daleka, obawiając się strąceń samolotów i
bezpośrednich starć w metropoliach. Liczą na zmęczenie i upadek morale
Ukraińców. Dodajmy jednak, że znaczne straty gospodarcze ponoszone przez Rosję
mogą doprowadzić do większych zniszczeń. Pamiętajmy, że Ukraina nie jest
jedynym celem. Zwycięstwo w wojnie popchnęło by Rosję również do formalnego
zajęcia Białorusi lub Gruzji i Armenii.
Minimalne cele Ukrainy to
obrona państwowości i niezależności władzy w Kijowie. Ich realizacja byłaby
możliwa w razie obrony większości terytorium. Cele średnie to obrona
status quo ze stycznia i wycofanie się wojsk rosyjskich z terytorium Ukrainy. Cele
maksymalne to odzyskanie Krymu i Donbasu. Ich realizacja byłaby jednak możliwa
tylko w wypadku katastrofy militarnej Rosji, czy obalenia Władimira Putina, na
co się obecnie nie zanosi (ponieważ: 1) brak alternatywy, 2) przerażeni
wojskowi, 3) brak masowych protestów w Rosji). Obie strony po tygodniu nadal
zgłaszały maksymalistyczne postulaty, choć propozycja prezydenta Ukrainy (3
marca) w sprawie osobistego spotkania z Władimirem Putinem wskazywała na chęć
ograniczonych ustępstw w kwestii statusu Donbasu i ludności rosyjskiej na
terenie Ukrainy.
W chwili obecnej Rosji trudno będzie wycofać się „z twarzą” bez zysków
terytorialnych i osłabienia sąsiada. Zakończenie działań wojennych po
kilkunastu dniach byłoby uznane za klęskę i ugięcie się przed „dyktatem
Zachodu”. Pamiętajmy, że sankcje trwać będą co najmniej miesiącami, a ich
efekty jeszcze dłużej. Paradoksalnie może wydłużać to samą wojnę, gdyż Kreml może
liczyć, że zniszczenie Ukrainy (a najlepiej jej wasalizacja) zrekompensuje
rosyjskie straty, które już po tygodniu są ogromne.
Jeśli natomiast prezydent Rosji stwierdził, że celem obecnej kampanii jest obiektywna
izolacja Rosji od „zgniłego Zachodu” i „zwrot w stronę Azji” (tak też było w
Rosji przez stulecia aż do XVIII wieku), wówczas obecne działania Moskwy mają pewien
racjonalny sens. Rosyjska gospodarka słabnie, a ekspansja zachodnich firm
uzależnia Rosjan od kapitału z zewnątrz. Liberalizacja zaś oznaczałaby chaos i
podkopanie władzy Władimira Putina. Nie mogąc wygrać konfrontacji militarnej i
gospodarczej z liberalnym Zachodem, Rosja wybiera eurazjatycką izolację, co w
praktyce będzie oznaczać rosnące uzależnienie od Chińskiej Republiki Ludowej.
Proces ten obserwujemy już w branży energetycznej. Rosjanie chcą jednak
zachować „pakiet kontrolny” w krajach poradzieckich, co niestety oznacza dla
Europy Wschodniej stałe ryzyko wojny. Rosja chce pozostać „odrębną
cywilizacją”.
Zmiany w systemie międzynarodowym
Często posługujemy się metaforami teatralnymi, które w polityce
międzynarodowej spopularyzował w latach 50. Arnold Wolfers. Państwa są
„aktorami”, grającymi „role” na „scenie” międzynarodowej. Analiza ról
międzynarodowych to elementarz analityki i dyplomacji. W obecnym spektaklu
rozdano różne role. Rosja jest „państwem zbójeckim”, a Ukraina „ofiarą”. Na
znaczeniu zyskały państwa takie jak Niemcy, Francja i Wielka Brytania. Zyskuje
też Unia Europejska, a także położona w pobliżu konfliktu Polska. Traci
Białoruś i inne kraje poradzieckie. Pozostałe kraje, takie jak Turcja, Chiny,
czy Brazylia, przyglądają się sytuacji. Pozostali pełnią role widzów, którzy
jednak stoją dziś po stronie ofiary („równoważenie”), a nie agresora (byłby to appeasement,
gdyż na bandwagoning Rosja jest za mało atrakcyjna). Pokazały to
ostatnie głosowania w ONZ i OBWE. Widzimy jednak zakończenie bezwzględnej
dominacji Zachodu. To nie Zachód nadaje dziś role aktorom tego teatru.
Obecna wojna ujawnia kryzys w ONZ. Bez Rosji nie da się dziś podjąć żadnych
decyzji w ONZ, OBWE, ani w żadnym z kluczowych gremiów, które Zachód tworzył po
II wojnie światowej. Po klęsce Ligi Narodów, która wykluczyła ze swego grona
agresywne państwa rewizjonistyczne, postanowiono ulec „realistycznemu”
postulatowi, aby do nowej struktury włączyć mocarstwa alianckie niezależnie od
ich ustroju. Silna pozycja ZSRR i zwycięstwo komunizmu w Chinach doprowadziło
do paraliżu ONZ, czego przykłady widać było w czasach zimnej wojny. Kolejny
błąd nastąpił po 1989 roku. Po zakończeniu zimnej wojny nikt nie zakładał, że jedno
z „supermocarstw” (termin W. T. R. Foxa z 1944 roku) odpowiedzialne za pokój na świecie w ramach Rady Bezpieczeństwa ONZ
zacznie najeżdżać inne kraje (niestety, Rosja powoła się tutaj na fakt, że
„przecież Amerykanie zaatakowali Irak, bo też się czuli zagrożeni!”). Widzimy
także, że handel nie doprowadził do pokoju, demokratyzacji, ani w Rosji, ani w
Chinach, ani w świecie islamu. Wręcz przeciwnie, efektywny handel doprowadził
do wzmocnienia dyktatur i zaniku instytucji demokratycznych (pamiętajmy, że
także liberalne kraje Zachodu w XIX wieku równie skutecznie stosowały idee
imperialne i nie martwiły się stanem demokracji na świecie). Handel nie musi
nieść pokoju, gdy sam niesie ekspansję. To ważny wniosek z obszaru
międzynarodowej ekonomii politycznej. Czy Zachód powinien zatem budować nowe
struktury w sytuacji paraliżu ONZ?
W czerwcu 2021 roku prezydent Biden podczas spotkania w G7 zaapelował o
globalny sojusz demokracji przeciw autorytaryzmom, co w zasadzie stanowi
preludium do nowej „zimnej wojny”. Idea ta została szeroko uzasadniona i będzie
ważna w tej dekadzie. Ku zaskoczeniu Zachodu, Rosjanie postawili ją
przetestować już po półroczu. Ukraina jest pierwszym testem, czy Zachód naprawdę
będzie gotowy promować i realnie wspierać demokracje w krajach, które kiedyś
należały do stref wpływów rosyjskich, czy chińskich. W tym sensie Ukraina
deklarująca walkę o zachodnie wartości jest kluczowym egzaminem z powagi
politycznej Zachodu. Jeśli Zachód przegra walkę z podupadłą Rosją o demokrację
na terenie Europy, godzinę lotu samolotem z Berlina, będzie to porażka dużo
boleśniejsza niż Afganistan, Irak, czy Wietnam i kraje Maghrebu. Warto aby
przywódcy mieli tego świadomość, bo wpłynie to też na ich role w spektaklu
polityki światowej w kolejnych dekadach.
Komentarze
Prześlij komentarz