Wojna z Rosją, Newsweek i inne uwagi

W najnowszym wydaniu Newsweek Polska znalazł się fragment mojego komentarza do polskiej debaty geopolitycznej. W artykule pt. Polska pokona Putina. Albo sprzymierzy się z Kremlem”. Kogo czyta Jarosław Kaczyński? red. Tomasz Piątek wykorzystał moją wypowiedź z 2020 roku na temat ograniczeń polskiej refleksji geopolitycznej. Dwa krótkie wyjaśnienia co do obecnego tekstu. Po pierwsze, drobna errata - w tej chwili pracuję w Uniwersytecie Opolskim, nie w Akademii Wojsk Lądowych. Po drugie - pytanie redaktora dotyczyło kwestii, czy Polska może wygrać wojnę z Rosją? Temat ten podnieśli różni lokalni geopolitycy. Wypowiem się więc szerzej.

Samo podnoszenie tematu wojny w Europie jest oczywiście medialne i służy autopromocji wielu osób, ale podnosi też obawy o 1) jakość polskiej armii, 2) spójność NATO i 3) współpracę z USA. Po podniesieniu tematu potencjalnej wojny następuje zatem rytualne narzekanie na temat stanu polskiej dyplomacji i armii, a następnie mają miejsce równie rytualne "strategie naprawy". Czy komuś to służy? Oczywiście Rosji, która nic nie musi robić, bo przeciwnik i tak się boi. Boi się, bo ma kłopoty z modernizacją armii, podważa spójność NATO i obraża sojuszników. Rosja na tym korzysta. 

Każdy oczytany ekspert w kraju wie, że Rosja ma w Europie Wschodniej kilka razy większe wojska niż NATO, nawet jeśli są one rozproszone. Wojska te są oćwiczone, dobry stopień modernizacji sprzętu i - co ważne - nie ma problemu z ich przegrupowaniem, co obserwujemy od roku przy granicy Rosji z Ukrainą. Nawet w sytuacji zauważalnych problemów kadrowych i sprzętowych Rosja ma kilkakrotnie wyższe wydatki wojskowe, ok. dziesięciokrotnie (!) większe zdolności przerzutu wojska niż Polska, a także kilkadziesiątkrotnie (!!!) więcej lotnictwa, śmigłowców i rakiet niż my. Jałowe spekulacje o wygranej wojnie z Rosją prowadzą zatem tylko i wyłącznie do poprawy samopoczucia Kremla. 

Można oczywiście dzielić siły zbrojne na dywizje i bataliony, ale pamiętajmy, że każdy typ uzbrojenia ma inną siłę rażenia w różnych sytuacjach. Należy przytomnie zakładać, że przeciwnik uderza tam, gdzie ma największą przewagę. Najbardziej skuteczny będzie zwłaszcza taki atak, na który nie można odpowiedzieć z powodu braku technologii lub wystarczających sił własnych. Wojnę "czołgową" może zastąpić ostrzał rakietowy, atak cybernetyczny, albo nalot bombowy z dużej wysokości. Broń lekka nie równoważy wtedy ciężkiej, a liczba żołnierzy niewiele daje. W dzisiejszej wojnie nie chodzi o kosztowne zajęcie terytorium nielubianego państwa, ale o szybkie upokorzenie przeciwnika. 

Rosyjscy politycy wiedzą, że wojna się gospodarczo nie opłaca. Wiedzą jednak też, że pozyskanie ziem ukraińskich i białoruskich oznaczałoby powrót Rosji do Europy Środkowej, zanim Chiny zaczną naciskać Moskwę na wschodzie o swe utracone ziemie w Azji. Postawa konfliktowa opłaca się Rosji, gdyż zyskuje ona możliwość licytowania się z partnerami zachodnimi o wpływy na Morzu Czarnym, Kaukazie, Bliskim Wschodzie i tak dalej. W interesie Polski byłoby więc usypianie Rosji i liczne sprawne działania międzynarodowe: wzmacnianie Sojuszu, bliska współpraca z USA, Francją i Niemcami (np. Trójkąt Weimarski) w imieniu wschodniej flanki NATO. Nic takiego się niestety nie dzieje. Podkręcanie temperatury sporu (a zatem działania przeciwne: panikowanie, ignorowanie Ukrainy, dyskusja o wojnie, izolacja polskiej dyplomacji) służy Rosji i jej ukrytym wielbicielom. 

Opowieści o tradycyjnych sojuszach z USA (Biden ignoruje warszawskich polityków, inne kraje również zaczęły to robić, a my się dalej zastanawiamy dlaczego), z Francją (Francja nadal obrażona na nas), Rumunią (małe siły zbrojne), Szwecją (kraj neutralny poza NATO o małych siłach zbrojnych, takich jak Czechy), Turcją (ma niezłe relacje z Rosją i siły zbrojne uwiązane na Bliskim Wschodzie) - są to wszystko opowieści bajkowe i niebezpieczne. Daje o sobie znać peryferyjna mentalność naszych elit, które nie mają przepracowanej równowagi sił z XIX wieku (wtedy Polski nie było, więc można sobie pofantazjować) i koniecznie chciałyby się tam znaleźć. Oczywiście w roli mocarstwa. A przecież wypadałoby pamiętać, że próba prowadzenia "polityki mocarstwowej" w stylu XIX wieku skończyła się dla II RP szybko i tragicznie. 

PS. Choć oczywiście jakaś nauka z epoki Pax Europea na pewno by się nam przydała: długofalowy rozwój instytucji bezpieczeństwa, długofalowa dyplomacja, jakościowa infrastruktura, zdolność do operacji wojskowych na dużą skalę, ograniczenie roli krzykaczy, nie poleganie na pospolitym ruszeniu, budowanie relacji sojuszniczych i długoletnie kontrakty wojskowe. Jednym słowem: powaga państwa. 

Komentarze